piątek, 30 grudnia 2011

Story of my life - Rozdział 10

Minęła noc, ja nadal nie rozumiałem co miała Sara na myśli mówiąc o tym że nie mogę jej kochać. W związku z tym musiałem z nią porozmawiać, tak więc postanowiłem pójść osobiście do domu Shirley'ów, kiedy zapukałem do drzwi otworzył mi Peter      - Jest Sara? - spytałem
- Nie ma, będzie wieczorem.
- Mógłby pan przekazać jej że byłem i żeby się odezwała?
Peter tylko kiwnął głową że zrobi to o co go proszę, jednak kiedy miałem odejść, zagadał do mnie:
- Louis.
- Tak?
- Kochasz ją?
- Skąd pan wie? - Spytałem
- Odpowiedz mi tylko czy ją kochasz?
Zastanawiałem się skąd wie Peter o tym co do niej czuję - czyżby mu mówiła? - nie wiem, nie było czasu aby o tym myśleć, więc odpowiedziałem że "Tak"
- Więc jeżeli ją kochasz, to zapewne chcesz aby była szczęśliwa? Jeśli tak to daj jej spokój, proszę Cię.
- Ale... - nie zdążyłem nic powiedzieć kiedy ojciec Sary zamknął mi drzwi przed nosem. Odwróciłem się głośno krzycząc "Cholera". Kiedy zszedłem z werandy, widziałem jak Peter kuka przez okno...

Nadszedł wieczór, czekałem na jakiś znak od Sary. W końcu zadzwonił telefon podniosłem słuchawkę, usłyszałem jej głos. Umówiłem się z nią na spacer. Kiedy wracaliśmy spotkaliśmy moich "pożal się Boże" przyjaciół, którzy drwili ze mnie i ze Sary, bo jak można się zakochać w Sarze Shirley?! Właśnie przechodziliśmy przez park, było pusto więc pomyślałem że to idealny moment aby z nią porozmawiać:
- Sara.
Ona nic nie powiedziała tylko się do mnie odwróciła.
- Czemu wczoraj tak odebrałaś to że powiedziałem prawdę, że Cię Kocham?
- Louis - ze łzami w oczach powiedziała - Dlaczego nie potrafisz dotrzymać obietnic? Przecież mówiłeś że się we mnie nie zakochasz?
- To jest silniejsze ode mnie, ale powiedz mi co się dzieje?
- Louis, jestem chora.
Pomyślałem że możemy porozmawiać kiedy indziej.
- Jesteś chora? Chcesz iść do domu? Dobrze porozmawiamy kiedy wyzdrowiejesz...
- Nie, nie rozumiesz, nie możesz mnie kochać, moje dni są policzone.
- Co Ty pleciesz? - Wtrąciłem
- Ja od trzech lat choruję na białaczkę, do tej pory leki działały ale od pół roku mój organizm przestał je przyjmować, dziś byłam w szpitalu i już wiem zostało mi trzy, cztery miesiące życia!
Po tych słowach Sara zamilkła, przytuliła się do mnie przepraszając, a ja byłem w szoku...         

czwartek, 29 grudnia 2011

Story of my life - Rozdział 9

Nadeszło Boże Narodzenie, postanowiłem dać Sarze prezent który jej kupiłem kilka dni wcześniej i wyznać co do niej czuje, choć było to wierzcie mi albo nie, dla mnie nie lada wyczyn. Tak więc było to 24 Grudnia wstałem rano i poszedłem do sklepu kupić Sarze prezent, jako że nasza miejscowość była mała i liczyła tylko kilka sklepów zastanawiałem się co mogę jej kupić, ale na szczęście nawet w takiej miejscowości jak Aberdeen był lombard. Wszedłem do sklepu popatrzyłem na wszystkie towary w sklepie choć nie było tego dużo, to zobaczyłem pewną błyskotkę - naszyjnik- spytałem się sprzedawcy ile kosztuję?
- 100 dolarów - usłyszałem. Zatkało mnie ale w duchu pomyślałem sobie że czego nie robi się dla miłości? Postanowiłem kupić tenże naszyjnik. Wróciłem do domu wziąłem telefon do ręki wybrałem numer do Sary, sygnał oczekujący niemal doprowadził mnie do zawału, denerwowałem się jak małe dziecko. - Słucham - usłyszałem męski głos, tiaa to był Peter, cóż raz kozie śmierć.
- Mówi Louis, czy zastałem może Sarę? - Tak, proszę chwilę zaczekać. Po raz kolejny pomyślałem sobie zawał! W końcu po dłuższym oczekiwaniu podeszła do telefonu Sara - Cześć, poszłabyś dziś ze mną na kolację? Spytałem - Z chęcią tyle że mój ojciec się nie zgodzi. Po tych słowach postanowiłem coś z tym zrobić, odłożywszy słuchawkę wsunąłem kurtkę i poszedłem do kościoła, spytać się osobiście Peter'a o to czy Sara mogła by wyjść na kolację. Wszedłem do pustego kościoła, ale tam ojca Sary nie było - Musi być na zakrystii bo nie możliwym jest aby o tej porze nie było go w kościele, zawsze o tej porze siedział i układał kazanie na kolejną mszę. Minąłem wszystkie ławki, wszedłem po trzech schodkach i zauważyłem uchylone drzwi od zakrystii, zapukałem - Proszę- usłyszałem po czym wszedłem. - Tak, słucham? - Zapytał Peter. Przełknąłem ślinę która bardzo ciężko przeszła mi przez gardło. - Czy mógłbym iść dziś z Sarą na kolację? - A czy Twoi rodzice też tam będą? - Nie chciałbym iść sam ze Sarą. - Więc nie widzę możliwości aby z Tobą poszła. - Niech pan się zastan... - Już się zastanowiłem - wtrącił. Po tych słowach odszedłem, ale gdy już miałem wyjść coś się we mnie zapaliło, odwróciłem się i zacząłem mówić to co mi na język ślina przyniesie - Rozumiem pana że martwi się Pan o córkę, ale nie pan nie zabiera Sarze szczęścia. Rozumiem również że nie było dobrze między nami ale jest gwiazdka, niech pan chociaż dziś mi zaufa.
Po tych słowach Peter zwiesił głowę i powiedział - Masz ją przyprowadzić przed dziesiątą! - Obiecuję - odpowiedziałem.

Nadszedł wieczór, pojechałem po Sarę a potem do restauracji. Kolacja przebiegła cudownie, wymieniliśmy się prezentami, potańczyliśmy, a później odprowadziłem Sarę do domu. Po drodze przystanęliśmy na molo, księżycowa noc, nikogo nie było więc pomyślałem ze teraz, albo nigdy. Sara stanęła przy balustradzie ja się opierając milczeliśmy. Sara przerwała to milczenie - Nie rozumiem, jak taki chłopak jak Ty może nie wierzyć w Boga? - Nie wierze bo nie ma na to żadnych dowodów. - Mylisz się to właśnie wiara jest doskonałym dowodem na istnienie Boga! - Sara. - Tak? Mogę Cię pocałować? - spytałem. - Nie wiem, nigdy tego nie robiłam, nie wiem czy potrafię. - Tego nie można nie potrafić, a na pewno już taka dziewczyna jak Ty - powiedziałem zbliżając swe usta do jej warg. Potem jak możecie się domyśleć, pocałowaliśmy się. Kiedy oderwaliśmy usta, powiedziałem - Kocham Cię. Sara odepchnęła mnie tylko, zwisając głowę, zaczęły napływać jej łzy do oczu. - Coś się stało? - spytałem. Sara po chwili milczenia, cała zapłakana powiedziała - Nie możesz mnie kochać Louis, nie możesz!!! Po czym pobiegła w stronę domu. Próbowałem ją zatrzymać ale bezskutecznie...    

środa, 31 sierpnia 2011

Story of my life - Rozdział 8

Nadszedł dzień premiery, emocje i stres jakie mi wtedy towarzyszyły są nie do opisania. Ale po kolei, obudziła mnie mama mówiąc że ktoś do mnie dzwoni, zszedłem do salonu i kiedy podniosłem słuchawkę nie wierzyłem własnym uszom to była pani Barkley, mówiła abym pomógł przy dekoracji sceny, ze względu na to że byłem jednym z dwóch chłopaków w tej grupie to nie mogłem się nie zgodzić, nauczycielka powiedziała żebym przyszedł na 12 w południe do szkoły. Odłożywszy słuchawkę mama zapytała mnie – Kto to? - Pani Barkley prosiła mnie abym pomógł przy dekoracji sceny. Odparłem – Oczywiście się zgodziłeś? - No pewnie, a mamo możesz mi powiedzieć czy ojciec też będzie? Zapytałem – Obiecał że będzie. Po tych słowach nasza rozmowa się skończyła. Nadchodziła godzina dwunasta, była sroga zima więc założyłem grubą, zimową kurtkę i skierowałem się do samochodu. Po przyjeździe do szkoły, wszedłem do sali teatralnej. Jak się okazało wszyscy tam byli, myślałem że tylko my w dwóch będziemy, ale się myliłem. Od razu wziąłem się do pomocy przy dekoracji, oczywiście Sara też tam była obserwowała mnie dłuższy okres kiedy to ja biegałem po drabinie. Nagle nie wytrzymałem i podszedłem do niej pytając Zdenerwowana? - Oczywiście a ty? Odparła – Jak nigdy. Rozmawialiśmy jeszcze chwilę kiedy to pani Barkley powiedziała że wszystko jest bardzo dobrze przyozdobione i abyśmy jeszcze przed premierą powtórzyli po raz ostatni tekst. Próba poszła nam perfekcyjnie, minęła właśnie piąta po południu czyli do premiery zostały trzy godziny, a ja właśnie wracałem ze szkoły. Przyjechałem do domu, wziąłem prysznic, przebrałem się zanim się nie oglądnąłem była już siódma. Powiedziałem sobie „komu w drogę temu czas”. Wróciłem z powrotem do szkoły, do rozpoczęcia przedstawienia zostało piętnaście minut. Spojrzałem zza kurtyny, niewiarygodne cała sala była wypełniona po brzegi i nawet był mój ojciec. Właśnie rozpoczęło się przedstawienie a ja nie widziałem do tej pory Sary, choć to i tak nie miało znaczenia bo ona uczestniczyła od trzeciego aktu. W pierwszym akcie nic ciekawego się nie zdarzyło takie tam przedstawienie osób. W drugim głównego bohatera czyli mnie, rzuciła narzeczona. Dopiero w trzecim, kiedy ja siedziałem przy stoliku zgodnie z rolą podeszła do mnie tajemnicza piosenkarka, jednak Sara miała na sobie płaszcz i kaptur więc nie widziałem jej twarzy. Nagle zgodnie z planem przysiadła się do mnie i zdjęła kaptur , przeżyłem ogromny szok Sara miała rozpuszczone włosy, miała makijaż, i piękną turkusową suknie. Wyglądała olśniewająco, widziałem jak wszyscy obecni na sali mieli zdziwione miny nawet jej ojciec Peter. Jednak to ja najbardziej byłem zachwycony z powodu jej wyglądu, aż z wrażenia zapomniałem tekstu dopiero pani Barkley zza kurtyny mi przypomniała. Nadszedł czas na ostatni 12 akt, po kilku kwestiach rozległ się dźwięk pianina a z ust Sary popłynęły słowa piosenki , nie będę recytował całej pieśni, ale początek który był najlepszy:

                                                     Więc opuszczam głowę
                                                        Podnoszę moje ręce
                                                 I modlę się by być tylko Twoją
                                                      Modlę się by być Twoją
                                     Wiem teraz że jesteś moją jedyną nadzieją*
     Po piosence miał nastąpić najtrudniejszy moment w całym przedstawieniu: pocałunek. Kiedy to Sara przestała śpiewać usiadła naprzeciw mnie, muzyka nagle umilkła a nasze usta przysuwały się coraz bliżej siebie kiedy nagle się dotknęły. Było mi jak w niebie, jej usta były takie gorące i pełne miłości. Kurtyna się zasunęła, a ja czułem się niesamowicie, nawet jakieś 10 sekund po jej zasłonięciu nasze usta jeszcze do siebie przylegały. Wiedziałem że ten pocałunek płynął prosto z serca Sary jak i mojego. Wtedy też nastąpił nieoczekiwany zwrot w mojej historii...  
    * Fragment tekstu piosenki Mandy Moore pt. „Only Hope”

sobota, 27 sierpnia 2011

Story of my life - Rozdział 7


Do premiery przedstawienia zostało tylko kilka dni, był listopad czyli późna, zimna jesień a ja nadal ze Sarą uczyliśmy się tekstów na werandzie tylko dlatego że jej ojca nie ma często w domu, a Sara nie mogła wpuszczać ludzi bez jego zgody. Tak więc był to poniedziałek, nadal razem uczyliśmy się tekstów ale tym razem umieliśmy już wszystko i mówiliśmy całe kwestie z pamięci sporadycznie zaglądając do tekstów. Tego dnia zdarzyło się coś niesamowitego, otóż Sara po raz pierwszy wpuściła mnie do swego domu ale jak się później okazało wpuściła mnie dlatego że jej ojciec Piter stwierdził że jego córka nie może się przeziębić a uwierzcie mi jesień była wtedy sroga. Zastanawiało mnie tylko jedno dlaczego aż tak nagle Piter nie kazał nam się uczyć razem na dworze? Może miał większa kontrolę? Nie wiem. Wracając do opowieści, kiedy po raz pierwszy wszedłem do ich domu moim oczom ukazały się prawdziwe oblicza wiary w Boga, salon był nie wielki pod jedną ścianą stała sofa, naprzeciwko dwa fotele, między nimi mały szklany stolik, a pod oknem na ulicę stała mała komoda jednak to co przykuło moją największą uwagę to, to że na każdej ścianie, były jakieś przedmioty święte czyli krzyżyki, wizerunek Papierza, i najlepsze, na komodzie stało kilka zdjęć, na jednym była wysoka, piękna, kobieta. Zapatrzony w zdjęcie nie słyszałem jak do pokoju weszła Sara – Piękna co? Spytała – Tak piękna. - To moja mama. - Jest bardzo podobna do Ciebie. Odrzekłem – Ojciec mówi to samo. Bo była to prawda, matka Sary była bardzo podobna do jej samej, mógłbym śmiało stwierdzić że to ona sama. Po chwili milczenia odwróciłem się do niej – Saro, dziękuję Ci za to że zgodziłaś się mi pomóc z tekstem. - Nie ma za co Louis, Pan Bóg kazał nam sobie pomagać nawzajem. Odrzekła. Ja z wielką nieśmiałością zapytałem – Mógłbym coś dla Ciebie zrobić? Sara kiwnęła głową że „nie”, ale po chwili rzekła – A, właściwie to możesz coś dla mnie zrobić, pójść ze mną do dyrektora sierocińca i wręczyć mu pieniądze które zebrałam z losów, a przy okazji odwiedzić jego podopiecznych?
- Oczywiście pojadę z Tobą. Nie mogłem odmówić Sarze za to że mi pomogła. Kilka dni później umówiłem się że pojedziemy autem mojej mamy. Zgodnie z godziną podjechałem pod jej dom. Sara po chwili wyszła z domu, wyglądała bardzo ładnie ubrała się w czerwony sweter, spodnie, eleganckie buty a co najważniejsze miała rozpięte włosy wyglądała naprawdę ślicznie. Wsiadła do samochodu i w milczeniu odjechaliśmy. Jako że do sierocińca mieliśmy zaledwie piętnaście minut drogi to szybko zajechaliśmy. Najpierw odwiedziliśmy dyrektora, żebyście widzieli jak się cieszył chociaż że nie było tego wiele bo tylko 200 dolarów, ale i tak był niezmiernie zadowolony. Następnie poszliśmy do świetlicy w której akurat siedziały dzieci, po raz pierwszy uroniłem łzę. Bowiem zrobiło mi się żal z tych maluchów, nie dość że nie miały rodziców to jeszcze musieli spać, żyć w takich warunkach. Sierociniec był biedny nawet sam dyrektor inwestował w niego ze swoich prywatnych pieniędzy. Wszedłem a na środku stały trzy-czteroosobowe stoliki, w rogu półka z kilkoma grami planszowymi, a dzieci same siedziały na podłodze. Kiedy zobaczyli nas jak weszliśmy to od razu do nas przybiegli, nawet do mnie choć w ogóle mnie nie znali to i tak się do mnie przytuliły. Czułem się tak jak nigdy, to było niesamowite. Siedzieliśmy z nimi jeszcze cały wieczór i rozmawialiśmy o różnych rzeczach, ale zrobiło się późno i dzieci musiały już iść spać. My oczywiście się z nimi pożegnaliśmy i wyszliśmy. Odwiozłem Sarę do domu po czym wysiadając z samochodu rzekła – Dziękuję Louis, nawet nie wiesz jaką mi i tym dzieciom sprawiłeś radość przychodząc tam ze mną, jeszcze raz bardzo Ci dziękuję. - Ja również. Odparłem Po czym Sara zmierzając do domu spotkała ojca, dyskutowali nad czymś ale nie słyszałem o czym. Weszli do domu a ja wróciłem do swojego. To był cudowny dzień....

czwartek, 25 sierpnia 2011

Story of my life - Rozdział 6


Fabuła przedstawienia miała wyglądać następująco: Młody, bogaty biznesmen siedzi przy barze, załamany tym że nie ma przyjaciół i topi swe smutki w alkoholu zrywa z nim jego narzeczona a on sam myśli nad samobójstwem. Jednak do baru przychodzi piękna, tajemnicza piosenkarka która po krótkiej chwili daje do zrozumienia mężczyźnie żeby zaczął walczyć o to co w życiu jest najlepsze czyli miłość i przyjaźń. Uświadamia go tym pewną piosenką. No oczywiście tym mężczyzną miałem być ja, a piosenkarką Sara. Rozpoczął się właśnie październik, więc musieliśmy zacząć próby dlatego że premiera przedstawienia miała odbyć się pierwszego grudnia w sali teatralnej, na tej samej co rozpoczęcie roku. Dziś odbyła się pierwsza próba, mój tekst był bardzo długi, po pewnym czasie zaczęło się tam robić nudno, cały czas wałkowaliśmy pierwszą scenę a było ich dwanaście. Jako że chyba jedyny z tego towarzystwa miałem poczucie humoru więc zacząłem trochę przekręcać tekst, nie odbyło się bez uwag panny Barkley. Wróciłem do domu, zjadłem kolację i wziąłem się do tekstu jakoś nic mi się nie wpajało. Znacznie było by mi łatwiej gdybym uczył się tekstu z kimś to znaczy z kimś kto zna rolę piosenkarki bo to z nią miałem najwięcej kwestii. Poprosiłem nawet mamę aby czytała kwestię Sary ale uwierzcie mi ciężko było mówić własnej matce „Kocham Cię nad życie” Tak więc musiałem znaleźć inny sposób na nauczenie się tekstu z kimś innym a na Erica nie miałem co liczyć, pomyślałem o tym abym przećwiczyć to ze Sarą w końcu ona nie jest taka zła, ale co by pomyśleli koledzy że zadaję się z Sarą nikt jej nie lubił. No ale nie miałem innego wyjścia inaczej nie nauczę się tekstu. Nazajutrz poszedłem do szkoły, była długa przerwa Eric, Katie i inni byli na stołówce a ja musiałem poszukać Sary ale tak żeby nikt nie widział że z nią rozmawiam. Przypomniałem sobie że zazwyczaj na tej przerwie siedzi w bibliotece tak więc zebrałem się i poszedłem na dół do czytelni. Nie myliłem się Sara siedziała daleko od ludzi przy ostatnim stoliku pod oknem. - Cześć Sara. Zapytałem – Hej Louis. Odparła z uśmiechem na twarzy. - Co robisz? - Czytam książkę pewnego europejskiego pisarza o życiu to już 23 tom. - Tak? A ile ich jest. Zapytałem -Sto. Odrzekła – Widzisz Saro mam problem nie mogę nauczyć się tekstu, czy mogli byśmy spotykać się po szkolę i ćwiczyć go razem? - Hmm... Louis Wilson prosi o pomoc. Dobrze zrobię to ale pod jednym warunkiem!? - Jakim? Zapytałem ze zdziwieniem. - Obiecaj mi że się we mnie nie zakochasz? Wiedziałem że się w niej nie zakocham więc jej warunek nie był trudny do spełnienia. Więc się zgodziłem. - To bądź u mnie o czwartej.
- Będę na pewno. Odrzekłem. Nadeszła godzina czwarta stałem przed drzwiami domu państwa Shirleyów i zbierałem się na odwagę aby zapukać do nich. W końcu to zrobiłem, otworzyła mi Sara, jako że była to ciepła jesień kazała mi usiąść na jednym z krzeseł stojącym na końcu werandy. Po chwil doszła do mnie Sara. Omawialiśmy kwestie jedną po drugiej kiedy jej ojciec Peter stał przy oknie i się nam przyglądał, chyba myślał że go nie widać. Dochodziła właśnie ósma wieczorem, więc musiałem wracać do domu. Nazajutrz na przerwie w szkole podeszła do mnie Sara – To co dziś o czwartej u mnie? Jako że stałem obok Erica nie mogłem zdradzić się że spotykam ze Sarą. - Chyba śnisz! Odparłem Ona nic nie powiedziała, zwiesiła tylko głowę i odeszła, wiedziałem że zrobiłem jej przykrość. Po lekcjach postanowiłem iść do Sary i ją przeprosić, po drodze wszedłem do kwiaciarni i kupiłem jej duży bukiet róż. Zapukałem i tak jak wczoraj otworzyła mi drzwi ona. -Przepraszam Powiedziałem skruszony – Przepraszam? Bawisz się moimi uczuciami i mówisz przepraszam? Odkrzyknęła – Zrozum Saro nie możemy się przyjaźnić! Sara wzięła kwiaty i wybaczyła mi moje zachowanie. Wiedziałem że mogę znowu do niej przychodzić po lekcjach

wtorek, 23 sierpnia 2011

Story of my life - Rozdział 5


Nadszedł poniedziałek, dziś miałem wszystkiego się dowiedzieć jak będą wyglądały zajęcia, co nas wszystkich czeka itp. Kiedy szedłem tego dnia do szkoły zastanawiałem się, czy dobrze zrobiłem wybierając kółko teatralne? No ale już nie było odwrotu. Pani Barkley, nasza nauczycielka i opiekunka koła, ma obsesję na punkcie pracy jak i na tym abyśmy byli najlepsi w tym co robimy. I chyba tego się obawiałem najbardziej że zrobię coś czego będę potem żałował na zajęciach a tylko one mogły mi podwyższyć ocenę na koniec roku szkolnego. Tak rozmyślając na tym wszystkim nie zorientowałem się, że jestem już jakieś sto metrów od szkoły. Jako że kółko było ostanie na moim planie zajęć miałem jeszcze czas się na to przygotować.... Była długa przerwa razem z Eric'iem, Katie i innymi kumplami poszliśmy na stołówkę, siedzieliśmy i gadaliśmy o głupotach w pewnym momencie ktoś do nas podszedł, to była Sara zapytała się: - Czy kupicie los na loterię? Zbieram dla sierot! Sara zawsze była dobroduszna lubiła pomagać innym, chyba miała to po swoim ojcu. Jako że nie była lubiana czy może nie tolerowana przez innych wiedziała że spotka się z odmową. W pewnym momencie Eric powiedział do niej aby stąd spadała i pieniądze które uzbiera wydała na ciuchy dla siebie bo wygląda jak z czasów średniowiecza. Fakt Sara miała dziwny staromodny styl ale ja się temu nie dziwiłem bo dla niej najważniejsza była wiara a nie ona sama. Po słowach Erica zaczęli z niej szydzić jeszcze inne osoby z którymi siedziałem nawet Katie. Widziałem że Sarze sprawiło to przykrość ale ona nic nie powiedziała westchnęła tylko, odwróciła się i podeszła do następnego stolika prosząc o to samo co nas. Gdy zadzwonił dzwonek wszyscy wyszliśmy ze stołówki i udaliśmy się każdy w swoją stronę a ja do Pani Barkley na zajęcia teatralne. Sala teatralna była w innym budynku, więc trochę mi zajęło przejście tam. W końcu doszedłem do niej, jak się okazało wszyscy już byli w środku i czekali tylko na mnie. Pani Barkley zmierzyła mnie tylko, po czym usiadłem. O dziwo naprzeciw mnie siedziała Sara, wiedziałem już że ona również będzie w tym uczestniczyć. Pani wyjaśniła nam że zajęcia będą trwały tylko przez pół roku, ucieszyłem się niesamowicie jednak po tym co usłyszałem dalej z ust panny Barkley uśmiech zszedł mi z twarzy. Jednak Eric miał racę. Okazało się że pół roku ale tylko dlatego że w grudniu ma się odbyć przedstawienie i każdy musi w nim zagrać, pomyślałem że dostanę pewnie jakąś epizodyczną rolę co wypowie tylko jedną kwestię ale myliłem się i to bardzo. Po tym jak nasza nauczycielka przedstawiła nam co i jak, zaczęła dobierać rolę. To co usłyszałem zwaliło mnie z nóg – Główną rolę męską, czyli postać bogatego, dla którego życie nie ma sensu biznesmena zagra Louis. - Nie, nie będę w niczym grał. Odparłem – Jeżeli nie chcesz grać to wyjdź stąd. Cóż mogłem zrobić musiałem to zaakceptować. Przybił mnie jeszcze bardziej fakt że główną rolę żeńską, postać utalentowanej piosenkarki dostała Sara przyjdzie mi z nią grać na scenie,. Po zajęciach był czas na powrót do domu. Wyszedłem ze szkoły, czekałem aż przyjedzie po mnie Eric bo tak się umówiliśmy. Mogłem czekać do wieczora bo on i tak się nie zjawił. Zobaczyłem że Sara też wracała do domu więc musiałem wykorzystać tę sytuację, podszedłem do jej samochodu i kiedy już miała ruszać zapytałem: - Lubisz pomagać ludziom? - Lubić, lubię ale również chcę a co to za pytanie? Odrzekła – Jeśli lubisz pomagać to pomóż i mnie, podwieziesz mnie do domu? - Bóg nakazał pomagać innym, wsiadaj. Odparła. Po chwili zmierzaliśmy ku naszym domom, Sara mieszkała kilka przecznic dalej ode mnie więc nie widziałem powodu dla którego miała by mi odmówić. Jechaliśmy w ciszy jednak to ona odezwała się pierwsza: - Jesteś inny! - Słucham? Zapytałem – Mówię że jesteś inny niż ci twoi koledzy. - Czemu tak sądzisz? - Bo jako jedyny nie odezwałeś się do mnie tak jak oni. Zrozumiałem że muszę coś dla niej zrobić. - Ile kosztują te twoje losy? - Ćwierć dolara Odparła. Akurat zajechaliśmy pod mój dom wyszedłem z samochodu, podszedłem do drzwi od jej strony i powiedziałem – Poproszę dwa! Już miałem odchodzić kiedy usłyszałem -Dziękuję Louis – Ja również odparłem po czym poszedłem do wejścia. Wszedłem do domu przez drzwi, jednak zauważyłem że ona jeszcze siedzi zamyślona w swoim aucie, zastanawiałem się dlaczego? Po czym odjechała.

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Story of my life - Rozdział 4


Rok szkolny trwał już dwa tygodnie, może powinienem użyć słowa „dopiero”. Dopiero, bo te dwa tygodnie trwały strasznie długo, aż za długo. Jednak okres ten minął spokojnie bez żadnych ocen, nagan czy innych nieporozumień. Był to wtorek, trzeci tydzień września. Wstałem rano, jak co dzień umyłem zęby i zjadłem śniadanie po czym wyszedłem do szkoły, rozmyślałem nad tym co powinienem zrobić, aby w tym roku mieć lepsze oceny miałem wiele propozycji pomagać dzieciakom, z podstawówki, startować w wyborach na przewodniczącego samorządu szkolnego, ale w żadnej z tych opcji nie miałem szans dlatego, że przewodniczącym co roku zostawał Jimmy, największy kujon w szkole, więc byłem pewny że i tym razem nim zostanie, również nie mogłem nikomu pomagać w nauce bo nie byłem z niczego aż tak dobry jak Jimmy. Po prostu jedno wielkie dno. Wszedłem do szkoły i zauważyłem Erica a on jak zwykle czuło mnie przywitał w negatywnym tego słowie znaczeniu. Zawsze mnie witał jednym sposobem, przy słynnym cześć zawsze uderzył mnie w ramię z pięści, dlatego też często miałem ogromne siniaki na ramieniu. Tym razem nie było inaczej, Eric przywitał mnie tak samo. Zapytał się mnie jaki dodatkowy przedmiot wybiorę dziś? Musicie wiedzieć jako że każdy trzecioklasista musiał wybrać przedmiot dodatkowy był to między innymi koło teatralne, chór szkolny, zajęcia plastyczne bądź rzemiosło. Odpowiedziałem Ericowi że jeszcze nie wiem. Pierwszą lekcję mieliśmy z panem Hopkinsem, naszym wychowawcą no i to z nim musieliśmy ustalić jaki przedmiot wybieramy. Wyczytywał każdego po kolei, Katie, Erica, no i wreszcie wyczytał Louis Wilson. - No Louis, wybrałeś już przedmiot dodatkowy? - Yyyy tak. Proszę pana, wybrałem. Odrzekłem. - No więc? - Wybieram, nie mogłem powiedzieć co wybieram bo niczego nie wybrałem, znaczy się nie byłem pewny co wybrać zdolności malarskich nie miałem. Hopkins czekał z niecierpliwością na moją odpowiedź więc rzuciłem – Wybieram kółko teatralne. Eric zrobił ogromne oczy już widziałem jak śmiał się w duchu. - Wilson, kółko. Powiedział nasz nauczyciel zapisując co i jak w naszym dzienniku. Minęła ostania lekcja nie czekając dłużej wyszedłem ze szkoły myślałem co powiedział mi Eric, jak naprawdę będę musiał grać w jakimś przedstawieniu, a co gorsza jakąś głupią postać? Chciałem uniknąć kompromitacji przed całą szkołą, więc zastanawiałem się czy dobrze wybrałem!? Cóż zobaczymy w poniedziałek wtedy miały być pierwsze zajęcia teatralne, dane mi było tylko czekać co się stanie za sześć dni. Wtedy wszystkiego się dowiedziałem...

piątek, 12 sierpnia 2011

Story of my life - Rozdział 3


Nadszedł ten dzień poniedziałek obudził mnie budzik, który dzwonił już o ósmej rano. W duchu powiedziałem sobie „Boże, za jakie grzechy”? Wiem, głupie pytanie kierowane do Boga, choć w niego nie wierzyłem, ale się modliłem. Przyznam, że moja wiara była naprawdę nieźle pokręcona do czasu. Wstałem z łóżka, ale uwierzcie mi nie przyszło Mi to z lekkością myśląc, że już dziś wrócę do szkoły. Ach, gdyby to wakacje trwały dziesięć miesięcy a szkoła dwa byłbym szczęśliwy. Jak co dzień poszedłem do łazienki umyć zęby cały czas myśląc o Katie dlatego że jeszcze nie wiedziałem co tak naprawdę Mi zrobiła. Gdy wychodziłem z łazienki usłyszałem głos mojej mamy, co prawda była rannym ptaszkiem i nie było by w tym nic dziwnego, że jest w kuchni, ale usłyszałem też męski głos domyślałem się, kto to jest. Byłem już w kuchni, gdy uwiadomiłem sobie, że nie myliłem się, to był mój ojciec. Pierwsze słowa, jakie usłyszałem od niego to były: - No synu, ostatni rok w tej szkole mam nadzieję, że będziesz miał lepsze oceny niż w poprzednim? Słowa te wywarły na mnie ogromny szok, nie widzieliśmy się dwa miesiące a on mi wyjeżdża z jakimiś nadziejami? Chociaż że mój ojciec był chamem to czułem przed nim respekt, w końcu to mój ojciec. - Z pewnością. Odparłem. Powiedziałem to z takim sarkazmem, że nie macie pojęcia. Ojciec poczuł to jak chłodno go „przywitałem”, Chociaż nie wiem czy mogłem to nazwać przywitaniem. Nie chciało mi się przebywać w jednym pomieszczeniu z tym człowiekiem, on już kompletnie zapomniał o roli ojcowskiej. Poszedłem z powrotem do mojego pokoju. Otworzywszy moją garderobę wybrałem najlepszą koszulę, jaką miałem i mój jedyny szaro-niebieski garnitur. Wsunąłem buty i wyszedłem na rozpoczęcie roku. Wychodząc krzyknąłem – Pa, Mamo! – Cześć. Odpowiedziała. Chciałbym zobaczyć minę mojego ojca, kiedy to tylko z mamą się pożegnałem. Zmierzając ku szkolę zobaczyłem Erica. Eric to wysoki, ciemny blondyn, dobrze zbudowany w końcu gra w szkolnej drużynie futbolowej. Zawołałem go on się odwrócił i poczekał aż do niego dojdę. W tym momencie poszedłem na rozpoczęcie razem z nim. Nie przeszliśmy może z 300 metrów, kiedy zapytałem się go skąd wie o tej plotce Katie? Coś tam zaczął kit wciskać, że od brata kolegi, jednak ja już wiedziałem, że coś jest nie tak. Z kolei nie chciałem dalej drążyć tego tematu, dlatego że zbliżaliśmy się do szkoły. Nasza szkoła była dosyć duża mieliśmy dwie sale gimnastyczne, boisko futbolowe, po dwie pracownie jednego przedmiotu, dużą stołówkę i bibliotekę a co więcej nasza szkoła była połączona z podstawówką. Weszliśmy razem z Ericiem do sali teatralnej gdzie miał rozpocząć się apel z okazji nowego roku szkolnego. Uroczystość zaczęła się hymnem szkoły, po czym przemówił nasz dyrektor John Sullivan. Swoją drogą nasz dyrektor był surowy, ale dało się z nim normalnie pogadać jak z nauczycielem. Akurat miałem szczęście, że obok mnie usiadła Katie mogłem z nią szeptem porozmawiać, kiedy nasz dyrcio gadał swoje głupoty. Kiedy skończyliśmy nasza rozmowę dyrektor skończył czytać kartkę którą miał przed swoim nosem. Na koniec jeszcze raz usłyszeliśmy hymn, tym razem nie szkoły, ale Stanów Zjednoczonych. Co było najlepsze nie odtworzono go z płyty ale zaśpiewała go nie kto inny jak Sara Shirley. Znowu mnie zatkało jej głos był naprawdę niezły. Kiedy Sara skończyła śpiewać wszyscy wstali i skierowali się do wyjścia. Na zewnątrz zagadałem do Erica bo co się okazało Katie wcale nic na mnie nie nagadała, tylko to były jakieś chore fanaberie mojego kumpla. Właściwie mogłem się tego spodziewać, bo chociaż był moim najlepszym kumplem to potrafił wbić mi nóż w plecy. Pogadałem z tym o nim jak się okazało to miał być żart szkoda, że mnie on nie ubawił. Skierowaliśmy się ku naszym domom Eric skręcił w kilka przecznic bliżej, ja szedłem jeszcze kawałek. Wszedłem do domu oczywiście mojego tatusia już w nim nie było - Ojca nie ma? Spytałem się mamy. – Nie pojechał w delegację. Odparła – Cóż mogłem się tego spodziewać. –Wiesz jaki on jest!? Wtrąciła mama. – Wiem, wstrętnym egoistą. Odparłem. Po czym poszedłem na górę do swojego pokoju cały czas rozmyślając nad Sarą. Dziś wyglądała zupełnie inaczej. Miała rozpuszczone włosy a nie jak zwykle spięte w kok i co ważniejsze miła makijaż, co prawda łagodny, ale jaki dawał efekt. Peter zawsze zabraniał się córce malować aż tu nagle. No nic musiałem się przygotować na nowy rok szkolny. Ojciec miał rację muszę mieć lepsze oceny w tym roku.

czwartek, 11 sierpnia 2011

Story of my life - Rozdział 2


Jako że kościół i mój dom dzieliło tylko trzy przecznicę, do Domu Bożego doszliśmy szybko. Weszliśmy przez główne i zarazem jedyne wejście nie licząc tego do zakrystii, do którego tylko wielmożny Peter miał dostęp. Nie mogłem uwierzyć, że było tam tyle ludzi, praktycznie nie było już wolnych miejsc siedzących. Jednak zauważyłem lukę w ławce w czwartym rzędzie, poszedłem usiąść a mama ze mną. Po chwili siedzenia w kościele rozległ się głos jakiejś dziewczyny z chóru, spojrzałem na grupkę stojących ludzi przy ołtarzu i szukałem wzrokiem tej, której ma taki wyrazisty głos, jednak po tym, co zobaczyłem zacząłem żałować żeby wiedzieć, kto to taki. Mogłem się domyślić, że to przykładna córeczka naszego pastora Sara Shirley. Była to niska dziewczyna o szczerych, brązowych oczach a włosy miała koloru słońca, nie dosłownie po prostu ciemny blond. Zawsze skromna i zawsze posłuszna ojcu. Chyba nigdy nie miała chłopaka, choć miała w sobie iskierkę kobiecości widocznie tylko ja to dostrzegałem. Ona również miała 17 lat a co gorsza chodziła również ze mną do klasy. Podczas gdy Sara śpiewała pieśń religijną wszyscy wstali, ja również jednak nie czułem takiej potrzeby, ale wstałem dla mamy. Po krótkiej chwili, kiedy zapadła cisza przy ołtarzu ujrzałem mężczyznę był wysoki, szczupły, miał siwe gęste włosy, ubrany był w szarą koszulę, czarne kanty i czarne eleganckie buty a w rękach trzymał Biblię. Jak myślicie, kto to był? Tak to nikt inny jak Peter Shirley ojciec Sary i jedyny pastor w naszej parafii. Mówię wam był z niego kawał zgreda, zawsze, gdy ktoś coś zrobił mówił o nim na kazaniu podczas niedzielnej mszy. Sara była jedynaczką i dla niego wszystkim, co dziwne nigdy nie miał drugiej żony, bo musicie wiedzieć, że jego żona i matka ich córki nie żyła już bardzo długo, lecz nikt nie wie jak zmarła wszyscy bali się zapytać Peter’a bo on nie lubi o tym rozmawiać a ze Sarą nikt się nie zadawał no może z wyjątkiem kujonów, a ich to nie obchodziło. Oni byli inni. Peter zaczął czytać kazanie nawet nie zorientowałem się przez to moje myślenie o Sarze, jaką dużą część mszy mnie ominęło. Kiedy słuchałem tego co Wielmożny mówi o tym jaka nauka jest ważna, co wyniesiemy ze szkoły to śmiać i zarazem płakać mi się chciało, choć nie wiem czemu. Kiedy msza dobiegła końca razem z mamą wyszliśmy z kościoła i udaliśmy się w stronę domu. Po drodze spotkaliśmy mojego kumpla, Erica, ale o nim również później pomówię. Gdy prawie dochodziliśmy do domu mama widząc moje zamyślenie zagadnęła do mnie: Louis? – Tak? Odparłem – Coś Cię trapi? – Nie, wszystko w porządku. Jednak muszę się przyznać, że rozmyślałem o tym, o czym powiedział mi Eric podczas drogi powrotnej.
Weszliśmy do domu, po czym poszedłem na górę do swojego pokoju. Kiedy wchodziłem po schodach mama krzyknęła do mnie że mnie zawoła na obiad a ja jej odpowiedziałem moim słynnym „dobrze”, słynnym bo często tego słowa używałem podczas rozmowy. Wszedłem do pokoju włączyłem muzykę był to ciężki rock, więc nie wszyscy tego lubili a jak Biblia nakazuję trzeba liczyć się z innymi. Usiadłem na łóżku i myślałem nad tym, co powiedział Mi Eric, a powiedział mi coś ważnego. Ciekawi jesteście, co? Powiedział mi o tym, że Katie rozpuściła plotkę o mnie wszystkim, co chodzą do mojej szkoły, czyli praktycznie wszystkim młodym ludziom w Aberdeen. Już wyobrażałem sobie, co to jutro będzie w szkole. Ale wiedziałem jedno, że Katie zrobiła to z zemsty, bo to ja ją rzuciłem. Nadszedł czas, aby to, sobie wyjaśnić raz na zawsze!!!

wtorek, 9 sierpnia 2011

Story of my life - Rozdział 1

Pewnego dnia obudziły mnie promienie słońca wpadające przez okno do mojego pokoju który był na poddaszu. Otworzywszy oko pomyślałem, że to ostania niedziela wakacji, a to mnie wcale nie cieszyło ze względu na to że już jutro trzeba będzie wrócić do szkoły, jednak z drugiej strony medalu miałem 17 lat i wiedziałem że to ostatnia klasa w tej szkole i nie długo będzie trzeba wybrać jakąś drogę życia. Nie myślałem o tym za bardzo, bo musicie wiedzieć że byłem lekkoduchem i szczerze było mi wszystko jedno co będę robił po studiach, o ile na studia się wybiorę, bo najważniejsze było dla mnie to aby mieć pieniądze bo to w życiu jest najważniejsze bynajmniej tak mi się zdawało. Wiem że mój ojciec sławny kardiochirurg chciałby abym poszedł w jego ślady i wybrał medycynę, ale mnie wcale nie podobało się rozcinanie ludzi na stole operacyjnym, jednak on był innego zdania. Ojca często nie było w domu ciągle jakieś delegacje, dyżury, właściwie nie traktowałem go jak swego ojca ale jak kumpla do rozmowy, po prostu nie czułem z nim takiej więzi. Co innego z moją matką ona była kochana chociaż często się do mnie nie odzywała za moje wybryki, na ten przykład gdy miałem 14 lat wybiłem okno w piekarni, na szczęście właściciel sklepu to przyjaciel mojego taty i nie wniósł oskarżenia przeciwko mnie skończyło się tylko na niezłym kazaniu w naszym kościele przez wielmożnego Petera Shirley’a jedynego pastora w naszej parafii, za to niezłego zgreda ale o nim później. Oczywiście oprócz  tego moja matka nie odzywała się do mnie przez miesiąc. Ale to było normalne w takich przypadkach. Wracając do naszej historii przybity końcem wakacji wstałem, nałożyłem koszulkę, spodenki ruszyłem w stronę schodów po drodze wpadając do łazienki umyć zęby i przemyć zaspane jeszcze oczy. Kiedy przetarłem oczy ręcznikiem przewieszonym przez umywalkę ujrzałem w lustrze wysokiego, szczupłego chłopaka o dużych zielonych oczach, ciemnych włosach, po chwili wpatrywania się w lustro uświadomiłem sobie że to ja sam pomyślałem wtedy „Kurcze wyglądam nie najgorzej a nie mam żadnej dziewczyny?” Cóż właściwie miałem dziewczynę chociaż czy mogłem nazwać to „chodzeniem”? Właściwie to tak, była to dziewczyna z mojej szkoły i zarazem koleżanka na imię jej było Katie ale rozstaliśmy się kilka dni temu. Po prostu nie dogadywaliśmy się. Wyszedłem z łazienki, po czym zszedłem do kuchni, można powiedzieć że szedłem za zapachem jakim wydobywał się stamtąd był to zapach spieczonego bekonu już wiedziałem co jest na śniadanie. Gdy wszedłem do kuchni przy stole z patelnią w ręku stała moja mama zapytała mnie: - Wyspałeś się Louis? – Tak Mamo!- odparłem. Usiedliśmy do stołu i zaczęliśmy jeść śniadanie. Po krótkiej chwili moja mama powiedziała do mnie:
-Pośpiesz się, bo się spóźnimy. -O co Ci chodzi, gdzie się spóźnimy? Zapytałem. – Do kościoła dziś jest msza z okazji jutrzejszego rozpoczęcia roku szkolnego. Odparła
Na śmierć o tym zapomniałem fakt chodziliśmy do kościoła co niedziele, ale nie wiedziałem że mojej mamie na tym aż tak będzie zależeć. Po dłuższym wpatrywaniu się w pusty talerz odrzekłem – Tak, oczywiście. Już kończę . Szczerzę nie za bardzo wierzyłem w Boga. Twierdziłem że jeżeli Bóg istnieje, to dlaczego nie ma żadnego dowodu na to? Ale chodziłem do kościoła ze względu na to, aby nikt w mieście nie rozpuszczał żadnych plotek jacy to Wilson’owie nie wierzący są. A pro po opowiadam tak wszystko, a nawet nie mówiłem gdzie się to wszystko działo: a więc całą historię jaką opowiadam toczy się w Aberdeen, w Dakocie Południowej. Po tym jak skończyłem jeść śniadanie, mama zebrała brudne naczynia i odłożyła na bok twierdząc że umyje później. Po czym oboje się ubraliśmy i poszliśmy na mszę, do naszego kościoła.

Story of my life - Prolog

Jest późne lato, a ja zamiast siedzieć z kolegami pod parasolką, pić schłodzone piwo i ciesząc się końcem tak pięknej pory roku siedzę na fotelu przy stole w moim rodzinnym domu, z pamiętnikiem w ręku i wspominam to co się wydarzyło kilka lat temu. Nie, ten pamiętnik nie był mój lecz osoby która odmieniła moje życie na zawsze nauczyła mnie jak postępować z ludźmi, cieszyć się z nawet najmniejszej błahostki, a co najważniejsze nauczyła mnie że miłość i przyjaźń to najważniejsze co w życiu człowiekowi się przytrafia. Ta osoba to nie byle jaka postać w mojej historii to Sara, Sara Shirley. Wspominam ten czas spędzony wspólnie z nią można by powiedzieć cały czas, ale dopiero na jesień przeżywam to jeszcze raz. Wiele osób się pyta co tak naprawdę się wydarzyło tamtego roku jednak? Ja odpowiadam milcząc na tego typu pytania. Nie pomyślcie sobie że jestem gruboskórny, owszem może i taki byłem ale już nie jestem, po prostu nie mam siły opowiadać tego na nowo i na nowo, chociaż był to najpiękniejszy okres w życiu. Ale tym razem zrobię dla was wyjątek, opowiem wam wszystko ze szczegółami tymi większymi jak i mniejszymi. Obiecuje że niczego nie opuszczę, tylko nie wincie mnie proszę za nic. Jestem Louis Wilson i oto moja historia "Story of my life"