piątek, 30 grudnia 2011

Story of my life - Rozdział 10

Minęła noc, ja nadal nie rozumiałem co miała Sara na myśli mówiąc o tym że nie mogę jej kochać. W związku z tym musiałem z nią porozmawiać, tak więc postanowiłem pójść osobiście do domu Shirley'ów, kiedy zapukałem do drzwi otworzył mi Peter      - Jest Sara? - spytałem
- Nie ma, będzie wieczorem.
- Mógłby pan przekazać jej że byłem i żeby się odezwała?
Peter tylko kiwnął głową że zrobi to o co go proszę, jednak kiedy miałem odejść, zagadał do mnie:
- Louis.
- Tak?
- Kochasz ją?
- Skąd pan wie? - Spytałem
- Odpowiedz mi tylko czy ją kochasz?
Zastanawiałem się skąd wie Peter o tym co do niej czuję - czyżby mu mówiła? - nie wiem, nie było czasu aby o tym myśleć, więc odpowiedziałem że "Tak"
- Więc jeżeli ją kochasz, to zapewne chcesz aby była szczęśliwa? Jeśli tak to daj jej spokój, proszę Cię.
- Ale... - nie zdążyłem nic powiedzieć kiedy ojciec Sary zamknął mi drzwi przed nosem. Odwróciłem się głośno krzycząc "Cholera". Kiedy zszedłem z werandy, widziałem jak Peter kuka przez okno...

Nadszedł wieczór, czekałem na jakiś znak od Sary. W końcu zadzwonił telefon podniosłem słuchawkę, usłyszałem jej głos. Umówiłem się z nią na spacer. Kiedy wracaliśmy spotkaliśmy moich "pożal się Boże" przyjaciół, którzy drwili ze mnie i ze Sary, bo jak można się zakochać w Sarze Shirley?! Właśnie przechodziliśmy przez park, było pusto więc pomyślałem że to idealny moment aby z nią porozmawiać:
- Sara.
Ona nic nie powiedziała tylko się do mnie odwróciła.
- Czemu wczoraj tak odebrałaś to że powiedziałem prawdę, że Cię Kocham?
- Louis - ze łzami w oczach powiedziała - Dlaczego nie potrafisz dotrzymać obietnic? Przecież mówiłeś że się we mnie nie zakochasz?
- To jest silniejsze ode mnie, ale powiedz mi co się dzieje?
- Louis, jestem chora.
Pomyślałem że możemy porozmawiać kiedy indziej.
- Jesteś chora? Chcesz iść do domu? Dobrze porozmawiamy kiedy wyzdrowiejesz...
- Nie, nie rozumiesz, nie możesz mnie kochać, moje dni są policzone.
- Co Ty pleciesz? - Wtrąciłem
- Ja od trzech lat choruję na białaczkę, do tej pory leki działały ale od pół roku mój organizm przestał je przyjmować, dziś byłam w szpitalu i już wiem zostało mi trzy, cztery miesiące życia!
Po tych słowach Sara zamilkła, przytuliła się do mnie przepraszając, a ja byłem w szoku...         

czwartek, 29 grudnia 2011

Story of my life - Rozdział 9

Nadeszło Boże Narodzenie, postanowiłem dać Sarze prezent który jej kupiłem kilka dni wcześniej i wyznać co do niej czuje, choć było to wierzcie mi albo nie, dla mnie nie lada wyczyn. Tak więc było to 24 Grudnia wstałem rano i poszedłem do sklepu kupić Sarze prezent, jako że nasza miejscowość była mała i liczyła tylko kilka sklepów zastanawiałem się co mogę jej kupić, ale na szczęście nawet w takiej miejscowości jak Aberdeen był lombard. Wszedłem do sklepu popatrzyłem na wszystkie towary w sklepie choć nie było tego dużo, to zobaczyłem pewną błyskotkę - naszyjnik- spytałem się sprzedawcy ile kosztuję?
- 100 dolarów - usłyszałem. Zatkało mnie ale w duchu pomyślałem sobie że czego nie robi się dla miłości? Postanowiłem kupić tenże naszyjnik. Wróciłem do domu wziąłem telefon do ręki wybrałem numer do Sary, sygnał oczekujący niemal doprowadził mnie do zawału, denerwowałem się jak małe dziecko. - Słucham - usłyszałem męski głos, tiaa to był Peter, cóż raz kozie śmierć.
- Mówi Louis, czy zastałem może Sarę? - Tak, proszę chwilę zaczekać. Po raz kolejny pomyślałem sobie zawał! W końcu po dłuższym oczekiwaniu podeszła do telefonu Sara - Cześć, poszłabyś dziś ze mną na kolację? Spytałem - Z chęcią tyle że mój ojciec się nie zgodzi. Po tych słowach postanowiłem coś z tym zrobić, odłożywszy słuchawkę wsunąłem kurtkę i poszedłem do kościoła, spytać się osobiście Peter'a o to czy Sara mogła by wyjść na kolację. Wszedłem do pustego kościoła, ale tam ojca Sary nie było - Musi być na zakrystii bo nie możliwym jest aby o tej porze nie było go w kościele, zawsze o tej porze siedział i układał kazanie na kolejną mszę. Minąłem wszystkie ławki, wszedłem po trzech schodkach i zauważyłem uchylone drzwi od zakrystii, zapukałem - Proszę- usłyszałem po czym wszedłem. - Tak, słucham? - Zapytał Peter. Przełknąłem ślinę która bardzo ciężko przeszła mi przez gardło. - Czy mógłbym iść dziś z Sarą na kolację? - A czy Twoi rodzice też tam będą? - Nie chciałbym iść sam ze Sarą. - Więc nie widzę możliwości aby z Tobą poszła. - Niech pan się zastan... - Już się zastanowiłem - wtrącił. Po tych słowach odszedłem, ale gdy już miałem wyjść coś się we mnie zapaliło, odwróciłem się i zacząłem mówić to co mi na język ślina przyniesie - Rozumiem pana że martwi się Pan o córkę, ale nie pan nie zabiera Sarze szczęścia. Rozumiem również że nie było dobrze między nami ale jest gwiazdka, niech pan chociaż dziś mi zaufa.
Po tych słowach Peter zwiesił głowę i powiedział - Masz ją przyprowadzić przed dziesiątą! - Obiecuję - odpowiedziałem.

Nadszedł wieczór, pojechałem po Sarę a potem do restauracji. Kolacja przebiegła cudownie, wymieniliśmy się prezentami, potańczyliśmy, a później odprowadziłem Sarę do domu. Po drodze przystanęliśmy na molo, księżycowa noc, nikogo nie było więc pomyślałem ze teraz, albo nigdy. Sara stanęła przy balustradzie ja się opierając milczeliśmy. Sara przerwała to milczenie - Nie rozumiem, jak taki chłopak jak Ty może nie wierzyć w Boga? - Nie wierze bo nie ma na to żadnych dowodów. - Mylisz się to właśnie wiara jest doskonałym dowodem na istnienie Boga! - Sara. - Tak? Mogę Cię pocałować? - spytałem. - Nie wiem, nigdy tego nie robiłam, nie wiem czy potrafię. - Tego nie można nie potrafić, a na pewno już taka dziewczyna jak Ty - powiedziałem zbliżając swe usta do jej warg. Potem jak możecie się domyśleć, pocałowaliśmy się. Kiedy oderwaliśmy usta, powiedziałem - Kocham Cię. Sara odepchnęła mnie tylko, zwisając głowę, zaczęły napływać jej łzy do oczu. - Coś się stało? - spytałem. Sara po chwili milczenia, cała zapłakana powiedziała - Nie możesz mnie kochać Louis, nie możesz!!! Po czym pobiegła w stronę domu. Próbowałem ją zatrzymać ale bezskutecznie...